- J-jak widzę... nieźle sobie z nim radzisz- wydusiłam- Zostań tu, pójdę po Arwene!
- Co?! Nie, czekaj!
Ok, przyznaję- byłam na nią wkurzona. Przez cały czas. Nie mogłam dłużej tego ukrywać. Jak nazwała mnie "małym dzieckiem" na początku naszej znajomości. Jak nawet teraz "dzięki tobie i mnie się dostanie!".
Teraz nie sądzę, że zostawienie jej z krwiożerczym drzewem było najlepszym pomysłem, ale od kiedy ją spotkałam- byłam wściekła.
Ruszyłam i skierowałam się w stronę Gorącej Półapki.
- Arwena!- krzyknęłam unosząc się nad jej domem.
Wybiegłam na pole.
- Co?
- Nie ma czasu! Chodź!- zniżyłam lot i wsiadłam na Krasnala.
Wróciłam do Yami. Świetnie sobie radziła. Prawdopodobnie i bez naszej pomocy, dałaby radę, ale...
Ścięła już większość gałęzi i właśnie szykowała się by uderzyć w pień, kiedy...
Zobaczyła nas. Odwróciła wzrok. Ulżyło jej i nagle... Ostatni, największy konar, którego nie ścięła, uderzył. Wzleciała w powietrze, i wylądowała parę metrów dalej.
- Na Bogów...- szepnęłam.
Arwena złożyła dłonie, a między jej palcami powstała ogromna kula ognia, którym cisnęła w potwora.
Wylądowałam i pobiegłam do Yami.
Arwena nadal atakowała.
< Yami?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.