niedziela, 24 marca 2013

Od Burauni: c.d. Marimar

Siedziałam w kącie, w cieniu. Duchy otaczały mnie i coś do mnie mówiły, ale ich nie słuchałam. Miałam opuszczoną głowę, a kurtyna włosów przesłaniała mi twarz. „Jak ja mogłam dać się złapać? Jak jakiś niedoświadczony szczeniak.” Rugałam się w myślach. Przeżyłam dziesiątki buntów, setki bitew, tysiące potyczek. A załatwiło mnie kilku pachołków i wtrąciło do lochów. Jak?!
Nagle jeden duch dotknął mojego ramienia, aż poczułam gęsią skórkę. Podniosłam wzrok. To był Benjamin, zabity w trakcie jednego z buntów, który mnie strzegł odkąd mnie porwali.
~ Nadchodzą ~ powiedział. Strażnicy. Mieli zasłonięte twarze, nie mogłyśmy ich rozpoznać, ale przychodzili od czasu do czasu.
- Idą. – oświadczyłam beznamiętnym tonem. Ben miał rację. Już po chwili za kratą ujawniły się trzy postacie w ciemnych strojach i czarnych maskach na twarzy. Przyglądali nam się przez chwilę w milczeniu. „O co im chodzi…?” zastanawiałam się.
~ Pewnie chcą się nacieszyć zdobyczą ~podsunął Ben. Duchy czytają mi w myślach; tak się głównie porozumiewamy. Ale czasem to wkurza. Jak na przykład teraz. „Błagam, Ben, daruj sobie” mruknęłam w myślach.
~ Sorki, że żyję ~ mruknął. Uśmiechnęłam się prawie niezauważalnie. „Ty nie żyjesz” pomyślałam. Rzucił mi piorunujące spojrzenie i się zdematerializował. W tym czasie jeden ze strażników zabrzęczał kluczami. Co oni kombinują…?

<Marimar, Rose, dokończycie?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.