Siedziałam w kącie, w cieniu. Duchy otaczały mnie i coś do mnie mówiły,
ale ich nie słuchałam. Miałam opuszczoną głowę, a kurtyna włosów
przesłaniała mi twarz. „Jak ja mogłam dać się złapać? Jak jakiś
niedoświadczony szczeniak.” Rugałam się w myślach. Przeżyłam dziesiątki
buntów, setki bitew, tysiące potyczek. A załatwiło mnie kilku pachołków i
wtrąciło do lochów. Jak?!
Nagle jeden duch dotknął mojego ramienia, aż poczułam gęsią skórkę.
Podniosłam wzrok. To był Benjamin, zabity w trakcie jednego z buntów,
który mnie strzegł odkąd mnie porwali.
~ Nadchodzą ~ powiedział. Strażnicy. Mieli zasłonięte twarze, nie mogłyśmy ich rozpoznać, ale przychodzili od czasu do czasu.
- Idą. – oświadczyłam beznamiętnym tonem. Ben miał rację. Już po chwili
za kratą ujawniły się trzy postacie w ciemnych strojach i czarnych
maskach na twarzy. Przyglądali nam się przez chwilę w milczeniu. „O co
im chodzi…?” zastanawiałam się.
~ Pewnie chcą się nacieszyć zdobyczą ~podsunął Ben. Duchy czytają mi w
myślach; tak się głównie porozumiewamy. Ale czasem to wkurza. Jak na
przykład teraz. „Błagam, Ben, daruj sobie” mruknęłam w myślach.
~ Sorki, że żyję ~ mruknął. Uśmiechnęłam się prawie niezauważalnie. „Ty
nie żyjesz” pomyślałam. Rzucił mi piorunujące spojrzenie i się
zdematerializował. W tym czasie jeden ze strażników zabrzęczał kluczami.
Co oni kombinują…?
<Marimar, Rose, dokończycie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.