Tego dnia Kerr kazała nam zapoznać się ze swoimi zwierzakami.
Wbiegłam tak do stajni nie mogąc się doczekać tego co zobaczę... na jednej z tabliczek było napisane moje imię. Za prawo od niej rosło... wielkie... drzewo? Było tak ogromne, że przebiło sobie drogę przez dach.
Spojrzałam na ogromną brzozę.
- Kerr?
- Pani Kerr- poprawiła mnie.
Przewróciłam oczami.
- Pani Kerr. Tutaj nie ma żywej duszy.
Spojrzała zmęczonym wzrokiem na brzozę.
- Drzewo nie żyje?
- Co? Nie! Ono...
- Pierwszy raz słyszę coś takiego od Elfki Natury.
- Drzewo ŻYJE!! Ale nie ma tu konia.
- No. Nie ma- oddaliła się.
- Kerr!- krzyknęłam za nią.
- Pani Kerr!- znów mnie poprawiła, ale nie odwróciła się.
Spojrzałam na tabliczkę i odczytałam imię Small. Czy on mógł być aż tak small, że go nie widziałam?
Podeszłam do drzewa i położyłam na nim rękę. Nie. To nie była brzoza... Czułam to. Więc czemu była... biało-brązowa?
Spojrzałam w górę.
-Ach!- krzyknęłam.
Tuż nade mną, zwisał do góry nogami, wczepiony pazurkami w drzewo mały, niebieski smoczek. Był mniejszy od innych smoków, ale tak duży, że mogłam bez problemów na nim latać. Zaczął się zsuwać w dół, a ja się odsunęłam. Jego pazurki pozostawiały na brązowej korze białe ślady.
Zatrzymał się kiedy jego pyszczek była na poziomie mojej twarzy.
- Ła- powiedział... przynajmniej jakoś tak to brzmiało.
Zaczął machać ogonkiem.
Wyciągnęłam do niego rękę, a on wtulił się w nią.
- Maluszek- powiedziałam cicho i uśmiechnęłam się do Small.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.